W dniach 29 – 30 czerwca 2005 r. odbyło się sympozjum – „Ukryta w Bogu” - poświęcone s. Robercie Babiak, z okazji 100-lecia jej urodzin i 60. rocznicy śmierci. Uroczystego otwarcia dokonał metropolita przemyski ks. abp Józef Michalik, a referaty przygotowali, między innymi: ks. prof. Stanisław Urbański z UWKSW w Warszawie, ks. prof. Jerzy Misiurek z KUL w Lublinie, ks. dr hab. Janusz Królikowski. W drugi dzień sympozjum Mszy św. przewodniczył i słowo Boże wygłosił ks. bp Edward Frankowski, biskup pomocniczy z Sandomierza.
Pierwszy referat, zatytułowany
BÓG PROWADZIŁ MNIE OD DZIECIŃSTWA JAKBY ZA RĘKĘ,
wygłosiła s. Maria Malinowska
Bóg prowadził mnie od dzieciństwa jakby za rękę – to zdanie zaczerpnięte z Autobiografii s. Roberty Babiak jest doskonałym streszczeniem istoty relacji jaka zachodziła między Bogiem Stwórcą i Ojcem a samą siostrą – ukochaną córką i umiłowaną oblubienicą Trójcy Przenajświętszej. Wszystkie materiały źródłowe, na podstawie których opracowany został jej życiorys, a są to: Autobiografia, Dziennik duchowy, listy, wspomnienia współsióstr i krótkie zapiski o siostrze, wskazują na głęboką wiarę, która pozwoliła s. Robercie dostrzec w kolejnych wydarzeniach życia działanie Bożej Opatrzności. Jej życie – dzieciństwo i młodość, które spędziła w domu rodzinnym, a następnie szesnaście lat życia zakonnego w Zgromadzeniu Sióstr Służebniczek, będziemy próbowali zobaczyć w kluczu, jaki sama podała – niezależnie od miejsca i okoliczności w jakich się znajdowała, niezależnie od stanu duszy - pozostawała w rękach Boga i nic i nikt nie zdołał jej wyrwać z Jego stwórczych miłujących rąk.
Zanim zaczniemy mówić o życiu s. Roberty, koniecznym jest choćby pobieżne odtworzenie historii rodziny, bo koleje jej losu to, jak zaznacza w Autobiografii,niejako drogi i ścieżki, po których miłosierdzie Boskie szło ku mnie i nie spoczęło, aż mnie uczyniło oblubienicą Chrystusową i służebniczką Matki Najświętszej Niepokalanej w klasztorze starowiejskim. Wiadomości, jakie posiadamy dotyczą dziadków ze strony ojca, którymi byli Teodor Babiak, właściciel ośmiomorgowego majątku we wsi Stubienko, w powiecie przemyskim i Maryla Jędrzejowska, zubożała szlachcianka. Tworzyli typowe dla tego regionu Galicji Wschodniej małżeństwo mieszane - dziadek Teodor był Ukraińcem wyznania grekokatolickiego, babcia Maryla – Polką wyznania rzymskokatolickiego. Ich syn Jerzy, a ojciec s. Roberty ożenił się w 1889 r. z Katarzyną Kowalską, Polką pochodzącą z Lackiej Woli. Ówczesne prawo panujące na tych terenach nakazywało w przypadku małżeństw mieszanych synów chrzcić w obrządku ojca, córki w obrządku matki. Jednak w przypadku jej rodziny było inaczej, ponieważ stryj ojca, którego syn i zięć byli księżmi greckokatolickimi nie chcąc dopuścić do spolszczenia rodziny nalegał, by nie robić różnicy między dziećmi i wszystkie, bez względu na płeć, chrzcić w cerkwi. Jednak historia Jerzego i Katarzyny Babiaków tak się potoczyła, że niektóre z ich dzieci w tym s. Roberta przyjęły chrzest w Kościele rzymskokatolickim. Trudności materialne, z jakimi borykała się rodzina po pożarze domu, zmusiły ojca do szukania pracy poza Stubienkiem, które wraz z najbliższymi opuścił w 1903 r. Otrzymał posadę ekonoma w dobrach księcia Jerzego Lubomirskiego, pracując najpierw w Bąkowie, następnie w folwarku Górki koło Rozwadowa. Ponieważ w okolicach Rozwadowa nie było cerkwi, wszystkie dzieci zostały ochrzczone w obrządku rzymskim i jak sama siostra wspomina: Ojciec jej bardzo cieszył się tym, że dzieci jego należą do Kościoła rzymsko–katolickiego, ponieważ gorąco kochał Polaków i wszystko, co polskie.Ona sama w tych bolesnych wydarzeniach, jakimi były utrata własnego majątku, konieczność opuszczenia rodzinnych stron i przyjęcie przez ojca pracy ekonoma, co jak nadmienia wówczas bardzo ubliżało rodzinie, widziała wyraźne działanie Bożej Opatrzności, wierzyła, iż to wszystko musiało się wydarzyć, by w przyszłości ona i jej siostra Michalina mogły zostać Służebniczkami Maryi Niepokalanej, bo Bóg z tymi, którzy Go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra.
Siostra Roberta przyszła na świat 24 czerwca 1905 r. we wsi Brandwica na terenie dzisiejszej diecezji sandomierskiej. Została ochrzczona pięć dni później, 29 czerwca w kościele oo Kapucynów pod wezwaniem Matki Bożej Szkaplerznej w Rozwadowie. Sakramentu chrztu udzielił jej o. Hieronim Ryba, a rodzicami chrzestnymi byli – Karol Kochan i Maria Czuba. Otrzymała na chrzcie świętym imię Zofia i od początku okazała się wyjątkowym dzieckiem.
W Autobiografii pisanej rok przed śmiercią, a więc na pewno z perspektywy człowieka dojrzałego, wspomina, że już jako niespełna dwuletnie dziecko, spoglądając z kołyski na obraz Jezusa ukrzyżowanego, przeżywała duchowe cierpienie z powodu bólu Jezusa i z tego powodu, że nie może Go uwolnić z krzyża. Zaznaczyła: Odtąd między mną a Ukrzyżowanym nawiązał się stosunek nierozerwalny. Później już jako siostra zakonna przyjmie na siebie wielkie cierpienie fizyczne i duchowe, by spełnić pragnienie, jakie wypełniało jej serce już od dzieciństwa. Innym wielkim uczuciem dziecięcego serca była tęsknota za Jezusem Eucharystycznym, pragnienie, by jak najprędzej Pan Jezus zamieszkał w jej sercu.
Kiedy miała cztery lata, dotknęła ją tajemnicza choroba, nagły silny ból gardła i kłucie, które wydawało się, że spowoduje jej uduszenie. Błagała wówczas rodziców nie o lekarza, lecz o księdza z komunią świętą. Ból w gardle ustąpił natychmiast, gdy tylko ojciec wyszedł z domu, by przywieźć księdza. Napisała później w Autobiografii: W czasie tych paru godzin bólu miałam w duszy tak ogromne pragnienie Komunii świętej, że tego nawet dziś wysłowić nie potrafię. Otrzymała też zrozumienie, że nagła choroba była wynikiem ataku szatana, który ustąpił, by nie dopuścić do przyjęcia przez nią Jezusa Eucharystycznego. Wspomina, że w tym czasie po raz pierwszy przyśnił jej się Anioł Stróż, a wkrótce po tym śnie wyświadczył rzeczywistą przysługę – pomógł jej odnaleźć zaginione wstążki. Później już w klasztorze starowiejskim cieszyć się będzie asystencją dwóch Aniołów - jej Anioła Stróża i drugiego – z chóru Archaniołów, dlatego śmiało mogła napisać: Bardzo dużo łask i opieki doznałam w życiu od Anioła Stróża, lecz trudno opisać takie mnóstwo szczegółów, wieczność dopiero wyświetli, co Bóg dla każdej duszy uczynił przez pośrednictwo Książąt niebieskich.
Swoje doświadczenia duchowe pierwszych lat dzieciństwa, zwłaszcza dotyczących rzeczy widzialnych i niewidzialnych próbuje podsumować krótkim zdaniem:Mnie się zdawało tak, że niebo i ziemia to coś takiego, jak dwa pokoje, tylko z jednego do drugiego pokoju drzwi są zamknięte, ale Pan Jezus otwiera je kiedy chce i osoby tu i tam żyjące mogą się porozumiewać.
Lata przedszkolne, w których towarzyszyło jej wielkie pragnienie komunii świętej, współczucie jej dziecięcego serca wobec Jezusa Ukrzyżowanego, świadomość istnienia świata duchów, tajemnicza choroba, pierwsze upadki i słabości podsumowuje krótko: rosłam na rękach Jezusa i Maryi.
Kiedy miała sześć lat, a więc w 1911 r. rozpoczęła naukę w Szkole Powszechnej w Charzewicach. Była bardzo zdolną i pilną uczennicą, tak że po kilku tygodniach płynnie czytała cały elementarz. Mogła też czytać modlitwy z książeczki, pierwszą z nich odnotowuje, była to modlitwa do św. Józefa, odmówiona przed Jego ołtarzem w kościele oo Kapucynów w Rozwadowie. Kiedy w szkole od księdza katechety otrzymała obrazek przedstawiający Pana Jezusa rozmawiającego z Samarytanką, ponownie mocno ożywiło się w niej pragnienie komunii św. Później będzie wspominać:czułam po prostu w sobie tę pewność, że ta woda Jezusowa zaleje mnie swoim strumieniem.
Odnotowuje też bardzo wielką łaskę Bożą pierwszego półrocza nauki – w kościele spotkała po raz pierwszy w życiu siostry zakonne. Kiedy wróciła do domu, oznajmiła mamie, że w przyszłości będzie siostrą zakonną, podając krótkie uzasadnienie - bo siostry dużo się modlą. Siostra Roberta pisząc o początkach swego powołania, wyraźnie zaznacza, że w tej jednej godzinie moje powołanie wzeszło, urosło i dojrzało. Nie wiedziała wtedy, że Pan Jezus już niebawem podda jej pragnienia wielkim próbom.
W 1912 r. Jerzy Babiak po dziesięciu latach pobytu w okolicach Rozwadowa, podjął decyzję o powrocie w rodzinne strony. Wykupił swoją ojcowiznę, dokupił kilka morgów ziemi i we wrześniu wraz z rodziną osiadł w Stubienku. Od tej chwili rozpoczęło się dla Zosi, jak to sama określiła, prześladowanie za wiarę. Stryj ojca ponownie próbował wymóc na rodzinie, aby wszyscy uczęszczali do cerkwi. Ojciec siostry wykazał się wielką roztropnością i mądrością. Dzieci ochrzczone w kościele w Rozwadowie, kolejne sakramenty konsekwentnie przyjęły w obrządku rzymskokatolickim. W większe święta i uroczystości cała rodzina szła do kościoła i do cerkwi. Wśród rodzeństwa też nie dochodziło do nieporozumień na tle religijnym, bo w domu strzeżono wzajemnej zgody jak źrenicy oka. Natomiast doznała wiele przykrości od krewnych i sąsiadów, którzy widząc jej gorliwość religijną nazywali ją patriotką, mazurką, nieposłuszną Polką. Znosiła to z cierpliwością i spokojem, już wówczas czując, że cierpi za swoją wiarę, a za nią warto nawet umrzeć. Szczególnie trudno było jej porozumieć się z rówieśnikami, nie znała języka ukraińskiego i stała się przedmiotem ich zabaw, doznała ze strony dzieci dużo upokorzenia, a nawet fizycznego bólu. Nie szukała jednak odwetu, lecz starała się dobrem odpłacić za zło i jak wspomina, czuław duszy niebiańską słodycz w przebaczaniu. Opowiadałam Panu Jezusowi, że dla Jego miłości to znoszę i prosiłam, żeby te dzieci zmienił na lepsze. Niebawem też zyskała sympatię dzieci z sąsiedztwa swoją dobrocią, łagodnością, wrażliwością serca. Dzięki temu, że była inteligentna, umiała dobrze czytać, zaczęła opowiadać im przeczytane wcześniej bajki i żywoty świętych. To była jej pierwsza misja apostolska, opowiadanie o Bogu i Bożych sprawach.
Wielkim wydarzeniem w jej życiu był dzień pierwszej komunii św., do której przystąpiła 17 maja 1913 r. w kościele parafialnym w Stubnie. W wigilię tego dnia odbyła spowiedź św., otrzymując łaskę doskonałego żalu za grzechy, jakiego będzie sobie życzyła w godzinę śmierci. Silne pragnienie komunii św., które odczuwała od czwartego r. życia, sprawiło, że czekała na ten dzień z wielkim utęsknieniem. Pan Jezus w pełni zaspokoił tęsknotę jej dziecięcego serca. Tak wspomina moment zjednoczenia z Jezusem Eucharystycznym: O chwilo, na wieki błogosławiona, na wieki nie zapomnę o tobie, choć w tobie chwilo szczęśliwa nie pamiętałam o sobie, bo Jezus umiłowany spoczął w moim biednym sercu i Nim byłam zajęta całkowicie. Miłość wiekuista zanurzyła mnie w swoich płomieniach i po raz pierwszy w życiu odczułam najwyraźniej, że już nie żyję sama, ale wspólnie z Panem Jezusem – zaczęliśmy od tej chwili wieść życie we dwoje.
Po pierwszej komunii św. następuje w niej intensywny rozwój życia duchowego, wiele godzin spędza na modlitwie, szczególnie na rozważaniu Męki Pańskiej, odnotowuje też pierwsze uniesienia miłości, kiedy to zapominała o otaczającym ją świecie, tonąc w szczęściu Bożym.
Zimą 1916 r. zapadła na tajemniczą chorobę, która na trzy lata przykuła ją do łóżka, uniemożliwiając pójście do kościoła. Po przyjęciu komunii i sakramentu chorych doznała cudownego uzdrowienia za przyczyną Matki Bożej, którą prosiła, aby mogła umrzeć w klasztorze. Z wdzięcznością odnotowała w Autobiografii: Nosiłam głęboko ukrytą w sercu tajemnicę zwycięstwa Marii nad szatanem i odtąd porozumiewałam się z moją Matką niebieską, jako jej prawdziwe dziecko, bo istotnie do Niej należałam z duszą i ciałem. Kochałam Najświętszą Pannę ze wszystkich sił, co mogłam, to czyniłam na Jej chwałę.
Trwająca trzy lata choroba przerwała także naukę w dwuklasowej Szkole Powszechnej w Stubienku. Mimo licznych uzdolnień, nie wróciła już do szkoły. Za zgodą rodziców w 1919 r. ukończyła kurs kroju i szycia.
Dnia 26 lipca 1922 r. przyjęła sakrament bierzmowania z rąk ks. bpa Karola Fischera i umocniona nim w sierpniu 1924 r. zaczęła starania, by zrealizować swoje dziecięce pragnienie życia zakonnego. Za pośrednictwem ks. proboszcza Tomasza Sapyty skontaktowała się najpierw listownie z siostrami służebniczkami w Starej Wsi, a później rozmawiała w Przemyślu z przełożoną domu na ul. Kapitulnej s. Janiną Jankiewicz, która podała jej warunki przyjęcia do Zgromadzenia. Niestety spotkała się ze zdecydowanym sprzeciwem swoich rodziców, którzy choć bardzo pobożni, nie chcieli zgodzić się na jej pójście do zakonu z dwóch przyczyn. Obawiali się, że z powodu niskiego wykształcenia, nie da sobie rady w życiu zakonnym i zostanie odesłana do domu, co będzie źródłem jej cierpienia, poza tym wcześniej zaplanowali wydać ją za mąż za majętnego kandydata – pasierba jej cioci. Zamilkłam z przerażenia i nic więcej nie mówiłam, bo u nas święcie przestrzegano posłuszeństwa rodzicom - tak komentuje ich decyzję. Jej żarliwa i ufna modlitwa, konsekwentne trwanie przy zamiarach, z jednoczesnym pokornym poddaniem się woli rodziców, przyniosły powolną zmianę ich stanowiska.
W czerwcu 1929 r. ponowiła starania o przyjęcie do zakonu, pisząc w liście do matki generalnej Eleonory Jankiewicz, że chce swoje życie ofiarować jako wotum wyłącznie tylko na służbę Bogu i Panny Maryi. Jednak z powodu ciężkiej choroby ojca, pozostała nadal w domu. Przed śmiercią, która nastąpiła w wigilię Wniebowstąpienia, 12 czerwca 1929 r. ojciec udzielił jej błogosławieństwa na drogę życia zakonnego, szczerze ciesząc się jej decyzją.
Dnia 7 września tegoż r. w wieku 24 lat wstąpiła do Zgromadzenia Sióstr Służebniczek w Starej Wsi, po latach wspominając ten dzień, pisała: Znalazłam się (...) w domu Ojca swojego Boga i w pokojach Matki mojej Niepokalanej, znalazłam się wśród rodziny Bożej i weszło mi do duszy to uszczęśliwiające przeświadczenie, że jestem tu, gdzie mnie Bóg widzieć chciał od wieków, gdzie od dzieciństwa prowadził ją jakby za rękę.
Rozpoczęła przewidzianą ówczesnymi konstytucjami Zgromadzenia formację podstawową. Po pięciomiesięcznym postulacie 1 lutego 1930 r. cieszyła się uroczystością obłóczyn, otrzymała wówczas habit i zakonne imię – Roberta, którego to imienia bardzo nie chciała. W tym momencie zrozumiała, żeBóg żąda, aby do głębi istoty wyrzekła się swej woli i upodobania, a żyła jedynie wolą Bożą. Kanoniczny nowicjat odbywała w Starej Wsi pod kierunkiem mistrzyni s. Zofii Szmyd , pod opieką której pozostawała także jej rodzona siostra – Michalina (w zakonie s. Cypriana), która wstąpiła do Zgromadzenia 24 marca 1931 r. W drugim roku nowicjatu s. Roberta wyjechała do Przemyśla, by uzupełnić swoje wykształcenie, zamieszkała w domu Zgromadzenia przy ul. Kapitulnej. W wolnych od nauki chwilach pomagała siostrom w różnych zajęciach. Dnia 9 września 1931 r. wykonując prace zakrystianki w katedrze przemyskiej nieszczęśliwie stłukła sobie kolano w wyniku czego wywiązała się, jak pokazała przyszłość, ciężka choroba, gruźlica kości. Ona sama w tym wypadku, a raczej w miejscu tegoż wypadku, którym była katedra przemyska dopatrywać się będzie jakiejś tajemnicy Bożej, bo za parę lat Jezus pośle ją ze szczególną misją do biskupa tej katedry – ks. bpa Franciszka Bardy.
W tym też czasie przeżyła rodzinną tragedię. Dnia 9 grudnia w szpitalu w Przemyślu umarła ratując życie nienarodzonego dziecka jej starsza siostra Anna, osierocając troje dzieci. Towarzysząc jej w ostatnich chwilach życia, chciała też wziąć udział w jej pogrzebie, ale niestety nie otrzymała zgody na wyjazd do domu. S. Joanna Krotoszyńska, która przebywała wówczas w tej samej wspólnocie, wspomina, iż pamięta jeden rys jej charakteru czy też wyrobienia wewnętrznego – męstwo w znoszeniu cierpień.
Ze względy na chorą nogę 22 grudnia 1931 r. wróciła do Starej Wsi i w miarę możliwości uzupełniała wiadomości szkolne. W styczniu 1932 r. odprawiła rekolekcje pod kierunkiem o. Jana Holika SJ. Protokół z posiedzenia Rady Generalnej, dopuszczającej nowicjuszki do ślubów, zawiera krótką opinię o s. Robercie :była początkowo w nowicjacie zbyt samodzielna, pracowała jednak pięknie nad sobą, obecnie jest bardzo dobra, zdradza wysoki postęp duchowy – niestety jest niezdrowa. W uroczystość św. Józefa 19 marca złożyła pierwsze śluby zakonne, a już 25 kwietnia wyjechała na kurację do Drohobycza. Podejmowane kolejno próby leczenia stłuczonej nogi, dziesięciokrotny pobyt w szpitalu, trwający od jednego do ośmiu miesięcy nie przyniósł spodziewanych efektów. Gruźlica kości na całe 14 lat życia zakonnego związała ją z Chrystusowym krzyżem, uniemożliwiając pracę apostolską. Mogła mówić za św. Pawłem: Dopełniam braki udręk Chrystusa na moim ciele dla dobra Jego Ciała jakim jest Kościół. Do cierpień fizycznych dołączyły się cierpienia duchowe, trwające ponad siedem lat, polegające na zupełnej ciemności duchowej, niezadowoleniu na modlitwie, oschłości po komunii św., dręczących ją skrupułach, podsuwanych przez złego ducha myślach o samobójstwie. Próbując opisać te doświadczenia mówi o cierpieniach stokroć cięższych od konania, o konaniu bez śmierci, a jednocześnie heroicznym aktem wiary dodaje: A jednak zsyła to cierpienie ojcowskie serce Boga.
Pozostając w takim stanie ducha, poprosiła jednak o ponowienie ślubów czasowych, które złożyła 19 marca 1935 r. Dwa lata później w prośbie o śluby wieczyste pisze: z powodu cierpienia fizycznego mam trudności w wykonywaniu prac podejmowanych przez nasze Zgromadzenie. Jednak te braki pragnę zastąpić zupełnym zdaniem się na wolę Najwyższego Pana i każdą chwilę cierpienia ofiarować za Zgromadzenie w tej intencji, jaka jest najmilsza Najświętszemu Sercu Jezusowemu i Jego Niepokalanej Matce. Jeśli zdrowie jej na to pozwalało s. Roberta szyła i haftowała paramenty i szaty liturgiczne. Jednak misją jej życia było apostolstwo cierpienia i modlitwy.
Od maja 1939 r. przebywała w szpitalu we Lwowie, tym razem opiekował się nią słynny ortopeda prof. Adam Gruca. Uciążliwe zabiegi nie przyniosły spodziewanych efektów i krótko przed wybuchem wojny 22 lipca s. Roberta wróciła do Starej Wsi. Ponieważ nie poruszała się już o własnych siłach, została umieszczona na piętrze sióstr chorych. Tu w dalszym ciągu haftowała i pisała okolicznościowe wiersze na prośbę sióstr. Nieustannie się modliła, udzielała duchowych rad, prowadziła rozmowy o Bogu. Naśladowała Jezusa w Jego życiu eucharystycznym – cierpiała, uniżała się, milczała, milczała szczególnie o swoich cierpieniach.
Dniem, który rozpoczyna nowy etap w życiu s. Roberty jest 3 stycznia 1940 r., odprawiła wówczas spowiedź generalną, po której dusza jej została zalana światłem Bożym i pragnieniem miłowania Boga ze wszystkich sił. Zakończyła się trwająca siedem lat noc duchowa. Teraz Jezus wprowadzi ją w głębiny życia duchowego. Dnia 27 kwietnia na wyraźne polecenie Pana Jezusa zaczęła pisać Dziennik duchowy – chronologiczny zapis zmiłowań Bożych nad jej duszą. Szczytem jej doświadczeń duchowych są mistyczne zaślubiny, które przeżywa 22 listopada 1941 r. Poza tym otrzymała łaskę widzenia Jezusa w Hostii Świętej, została wprowadzona w tajemnicę Trójcy Świętej, doznała żywego odczucia Najświętszego Serca Jezusa w lewym boku, cieszyła się obecnością dwóch aniołów.
Dnia 11 października 1941 r. podczas zjednoczenia Jezus podyktował jej nową modlitwę – koronkę miłości. Obiecał, że jej odmawianie przyniesie wielką korzyść ludziom, szczególnie rozpali serce do miłowania Boga i bliźniego, a na sądzie Bożym dusze te będą sądzone miłosiernie.
Dnia 8 kwietnia 1942 r. po komunii św. Pan Jezus przekazał jej żądanie, aby ordynariusz diecezji przemyskiej, bp Franciszka Barda polecił swoim wiernym ścisłe zachowanie dwóch przykazań: miłości Boga i miłości bliźniego. Po pierwszym liście Matki Generalnej Eleonory Jankiewicz, nadeszła odmowna odpowiedź z Przemyśla. Ksiądz biskup wierzy, iż s. Roberta jest nadzwyczajną i świątobliwą duszą, ale uważa, że spełnienie jej prośby mogłoby zwichnąć siostrę, widziałaby bowiem, że jest nadzwyczajną duszą, która rządzi biskupem i zalecił wielką ostrożność co do misji s. Roberty. Dnia 25 lutego 1943 r. napisała osobiście do księdza. biskupa i 20 października tegoż r. ks. bp F. Barda odwiedził siostrę w Starej Wsi, ich rozmowa trwa około trzech kwadransów. Dnia 16 stycznia 1944 r. ordynariusz przemyski wydał list pasterski dotyczący zachowania dwóch przykazań miłości. Siostra cieszyła się z zakończenia sprawy, którą nazwałanajcięższym krzyżem w życiu.
Dnia 1 kwietnia 1944 r. po długich oporach na polecenie matki generalnej zaczęła pisać Autobiografię, opisując drogi i ścieżki, po których szło do niej miłosierdzie Boże. Jezus zaś, nazywając ją chlubą swojego Miłosierdzia zachęcał, by wyjednywała je dla dusz ludzkich miłością Boga i bliźniego. Zbawiciel zażądał od niej miłości wynagradzającej za cały świat. I kiedy zrozumiała, że miłować Boga to pełnić Jego wolę, a pełnić wolę Bożą, to jest to samo, co miłować, niczego nie odmówiła swemu Oblubieńcowi, oddała Mu swoją wolę, przyjęła wszelkie cierpienie, mając pewność, że dusza przez cierpienie rośnie na hostię dla swojego Boga. Dlatego nazwał ją Jezus słodką pociechą swego Eucharystycznego Serca. Kochała Jezusa drobiazgami - powstrzymanym słowem, życzliwym spojrzeniem, skosztowaniem goryczy, łagodnym uśmiechem i pogodnymi oczami, ukrywając przed siostrami coraz większy ból, wierząc, że to podoba się Zbawicielowi, bo małe rzeczy świadczą o miłości, która zawsze jest wielka, bo uwielbia ogrom Majestatu Bożego.
Ostatnie miesiące jej życia naznaczone były wielkim cierpieniem fizycznym. Poza tym dochodziły do siostry tragiczne wiadomości o mordach w Małopolsce Wschodniej, a jej rodzona siostra - s. Cypriana pozostawała nadal w obozie koncentracyjnym. Dlatego w końcowych fragmentach Dziennika pisała: na każdy dzień mam prawie nowe cierpienie, ale też i nowe łaski. Pan sam kieruje moimi cierpieniami, myślami, słowami i w ogóle całą moją istotą, za co niech będzie na wieki uwielbiony.
Dnia 12 lipca rano ojciec duchowny i spowiednik siostry o. Michał Matlak udzielił jej komunii św., po której pozostała w adoracji. przez całą Mszę św. Jej agonia trwała prawie trzy godziny. Cały czas obecne były przy niej siostry i ojciec duchowny. Zmarła około godz. 1150.
Ta, która prowadzona była przez Boga od dzieciństwa jakby za rękę, mogła z ufnością dziecka powiedzieć: W ręce Twoje powierzam ducha mojego. I ta, która rok wcześniej pisała: wierzę mocno, że Bóg mnie miłuje, ufam łasce Chrystusowej, że Boga posiądę na wieki, mogła spełnić wielkie pragnienie swego serca,by w pełni miłości wśród mieszkańców nieba uwielbiać Trójcę Przenajświętszą i kochać Matkę Niepokalaną przez wieczność bezkresną.